Wszystko zgodnie z zapowiedzią. Minęły trzy letnie miesiące i nadszedł czas na kolejny wypad w Tatry. Chętnych bardzo wielu, niektórzy mieli zarezerwowane miejsca już w czerwcu. Sprawy organizacyjne przebiegły dość sprawnie. Małą niewiadomą było zakwaterowanie, chociaż zdjęcia pensjonatu były bardzo zachęcające. Zbiórka tradycyjnie o północy przed CSR i ruszamy.
Prognozy są kiepskie, małe szanse żeby się nie sprawdziły. Na dwie godziny przed wyjazdem nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Można powiedzieć, że ścigaliśmy się z przemieszczającym się frontem atmosferycznym na wschód. Do Wrocławia jechaliśmy na sucho, przed Opolem dogoniliśmy ów nieszczęsny front i tak aż do Zakopanego w deszczu przyszło nam jechać. Wiedząc jaka będzie aura, przygotowaliśmy się odpowiednio – tj. na silne opady, wiatr i niskie temperatury. Byliśmy przygotowani też na różne warianty tras. Atmosfera w autokarze jak zwykle bardzo miła , uprzejmościom nie było końca. Nasze wspaniałe opiekunki prof. B. Łężna i prof. S.Wojciechowska dość szybko znalazły się w objęciach Morfeusza.
Przyjechaliśmy na miejsce punktualnie o 7.40. Zakwaterowanie, szybka herbatka i heja w trasę. Ucieszyliśmy się obecnością naszego starego, dobrego znajomego pana Marcina z TOPRu. Podjechaliśmy do Kir i stamtąd ruszamy smutną bo w deszczu Doliną Kościeliską do czarnego szlaku, który prowadzi Ścieżką nad Reglami. Deszczyk coraz mniejszy, w końcu przestało padać. Przez chmury widzieliśmy zaśnieżone szczyty Tatr Zachodnich. Mijamy charakterystyczne miejsca: Przysłop Miętusi – niewielką przełęcz oddzielającą doliny Kościeliską, Małej Łąki i Miętusią oraz Przełęcz w Grzybowcu. Krótka sesja zdjęciowa i schodzimy doliną o tej samej nazwie do Doliny Strążyskiej. Zejście po mokrych i śliskich skałach nie było przyjemne, koncentracja wszystkich zmęczyła. Z Polany Strążyskiej krótki spacerek pod Siklawicę – uroczy wodospad wypływający spod północnej ściany Giewontu. Dalej schodzimy doliną aż do jej wylotu, by kontynuować dalszy spacer tym razem Drogą pod Reglami. Mocno się przejaśniło, pokazał się błękit nieba. Dobry prognostyk na jutro. Mijamy Krokiew. GPS pokazuje 2 km do pensjonatu. Chcemy się tam znaleźć możliwie szybko. Endo pokazało 17.99 km, trochę czuliśmy w nogach. Obiad nas wszystkich zaskoczył. Zawsze mieliśmy bardzo dobrą kuchnię, ale tym razem okazała się wspaniała. Przemoczeni i zmęczeni nie mieliśmy ochoty wyjść na Krupówki.
Drugi dzień – niedziela, śliczna pogoda i wg. prognoz bez opadów, więc ruszamy na Palenicę Białczańską. Nasz cel na dzisiaj to Kozi Wierch 2291 m n.p.m. Nasz dzisiejszy przewodnik pan Maciej Pawlikowski – legenda himalaizmu gwarantował, że cel realny. Po przejściu do Wodogrzmotów Mickiewicza, wiadomo było, że nie wszyscy myślą o wejściu na szczyt. Dojście do słynnej Piątki – czyli do Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, piękna Doliną Roztoki, radykalnie zmniejszyło grupę śmiałków. Przekonywania i zachęcania z mojej strony, nie robiły na wielu wrażenia, zwłaszcza, że aura zaczęła się psuć. Grupa szturmowa liczyła 13 osób, ratownik i prof. Wojciechowska i piszący te słowa. Pozostali udali się do schroniska z opcją oczekiwania około 4 godzin na powracających ze szczytu. Ruszyliśmy dość ostro wpierw niebieskim a potem czarnym szlakiem, którym szybko nabieraliśmy wysokości. Wiatr coraz silniejszy i bardzo zimny, przyganiał kolejne chmury, widoczność z wysokością gwałtownie spadała. Nie dajemy się, idziemy wyżej, nikt nie myśli o odwrocie. Do szczytu coraz bliżej, ale i trudniej. Półtorej godziny ostrego podejścia trochę nas osłabiło. Wreszcie szczyt zdobyty, wielka radość, żal, że mało co widać, a tyle poświęcenia. Miejsca na szczycie nie za dużo, jedni musieli ustąpić miejsca następnym. Szczególnym momentem było rozłożenie naszej narodowej na szczycie. Nie było czasu na wzruszenia, trzeba było myśleć o bezpiecznym zejściu, co wcale nie jest łatwiejsze. Myślę, że krótka lekcja patriotyzmu na Kozim zostanie zapamiętana na zawsze. Zejście do schroniska, gorąca herbatka i wyborne naleśniki. Do autokaru 2,5 godz. szybkiego schodzenia, obiad 3 krotnie przesuwany będzie na pewno smakował. Endo pokazało 22.84 km i 1300 m przewyższenia. To się czuje.
Kolejny trzeci dzień, bez niespodzianki pogodowej, od rana intensywnie pada, przynajmniej nie będzie się kurzyć na szlaku /trzeba się pocieszać -))))/ Ma padać cały dzień, więc ruszamy do jaskiń, i jak się uda do uroczego Smreczyńskiego Stawu. Przed deszczem chowamy się do Jaskini Mroźnej o dł. 773 m. Nie robi większego wrażenia, brak form naciekowych, po prostu zaliczamy ją. Idziemy dalej wzdłuż Kościeliskiego Potoku do Jaskini Mylnej. Wielu z nas wchodziło do niej nie raz. Robi wrażenie, nazwa raczej adekwatna, bez własnego światła – nie do przejścia. Dalej dochodzimy do schroniska na Hali Ornak. Zaliczamy pierwszy śnieg. Rezygnujemy ze Smreczyńskiego i wracamy do Kir. Smutno, ale w bacówce brak oscypków i żętycy, ale od czego są Krupówki, tam jest wszystko, oby nie z Chin. Endo – 13.23km
Ostatni dzień – tradycyjnie relaks po trzech dniach wytężonego wysiłku. Jedziemy do term chochołowskich. Jeszcze tylko ostatnie zakupy, prezenty i o 16.00 ruszamy do Zgorzelca.
Trochę statystyki: przeszliśmy łącznie 54.06 km, spaliliśmy 12.576 kcal, nawodnienie 6.07 l, 19 godz. i 19 min – tyle czasu chodziliśmy po górach 41 uczniów z klas III a, e, c, II c, d, f I b, c, d oraz z 3 gimnazjum
Tradycyjnie na koniec- bardzo dziękuję w imieniu młodzieży wspaniałym opiekunom prof. Beacie Łężnej, prof. Sylwii Wojciechowskiej za każdy pomocny gest, wielką troskę i zrozumienie, panu Szymańskiemu za wielką czujność zwłaszcza w porze snu i wam kochana młodzieży, że daliście nam troszkę pospać -))) i nie tylko. Dla klas trzecich to był niestety ostatni wspólny wyjazd, bardzo nam będzie Was brakowało ale pewnie na szlakach pięknych naszych Tatr nie raz się spotkamy – oby. I to powtarzane przeze mnie słowa ; Góry są środkiem, celem jest człowiek?. zapamiętajcie na zawsze. Waszych młodszych kolegów zapraszam już za osiem miesięcy na kolejny wyjazd.
Dzięki, że mogliśmy być razem
K. Walotka -)))